poniedziałek, 3 marca 2014

Die 1-3 Martii 1633 - pomoc dla Smoleńska

"... wziąw­szy Xże Jeo Mść z każ­de­go usar­skie­go i ko­zac­kie­go pocz­tu po jed­ne­mu ko­niu tak jako słu­żyć po­win­ni, prze­braw­szy przy­tym 200 dra­go­nów na wy­bór, co wszyst­ko uczy­ni­ło 750 czło­wie­ka, przy­daw­szy im za gło­wę P. Ju­rzy­ca Rot­mi­strza, Pana Je­rze­go Wy­soc­kie­go To­wa­rzy­sza z pod cho­rą­gwi, Pana Ko­mo­row­skie­go, lu­dzi ry­cer­skich i dzie­ła tego wia­do­mych, a przy­tym dwóch Ca­pi­ta­nów Kr. Jeo M., Pana Mo­re­go i P. Mar­wi­ca (dragoni gwardii JKM),  ru­szył się z nimi w imię Boże ku Smo­leń­sko­wi tym spo­so­bem.

We wto­rek die 1 Mar­tij na zmro­ku pu­ścił te lu­dzie przed sobą do Za­rnów­ki mil ztąd trzy od obo­zu, aby tam i so­bie i ko­niom wy­tchnę­li, bo im trze­ba było iść na koło, a sam na­za­jutrz ra­niu­sień­ko ru­szył się ze wszyt­kim woj­skiem (je­śli się tak mała garść lu­dzi woj­skiem na­zwać może) za nie­mi. Z Za­rnów­ki tedy po­wró­ci­li oni z do­bry­mi ka­łau­za­mi, któ­rych im przy­dał Xże Jeo Mść za Dniepr, a sam pro­stym go­ściń­cem po­szedł ku Smo­leń­sko­wi, po­sta­no­wiw­szy z nimi, że miał pod­stą­pić pod ta­bo­ry mo­skiew­skie z nimi o pół­no­cy, albo z pół­no­cy za­raz i za­trzy­mać ich na so­bie, żeby się ba­wiąc nimi, im prze­ścia nie bro­ni­li, a oni żeby tym cza­sem o tej­że go­dzi­nie miej­sca­mi pew­ne­mi, któ­re się naj­spo­sob­niej­sze i naj­bez­piecz­niej­sze zda­ły, prze­cho­dzi­li ku zam­ko­wi; i tak się sta­ło, że XJM. na cza­sie na­zna­czo­nym pod­stą­pił pod ta­bo­ry Knia­zia Pro­zo­row­skie­go i Na­hie­go, któ­ry był na naj­więt­szej prze­szko­dzie, tym po­rząd­kiem.

Prawdopodobna trasa oddziału rotmistrza Jurzyca.


Wy­pra­wił przed sobą Pana Wo­je­wo­dzi­ca Smo­leń­skie­go z pierw­szym puł­kiem, przy­daw­szy mu osta­tek z dru­gich cho­rą­gwi ko­zac­kich i dra­goń­ską jed­nę, a on miał w swym puł­ku dwie raj­tar­skie, trzy ko­zac­kie cho­rą­gwie i jed­nę dra­goń­ską, a sam z usar­skie­mi cho­rą­gwia­mi tyl­ko, któ­rych licz­ba 7, ale pod nimi wzglę­dem lu­dzi na Smo­leńsk wy­sła­nych i pocz­tów rot­mi­strzow­skich le­d­wie było 500 koni, sta­nął mu w po­sił­ku w pół­ku jed­nym, nad któ­re tam in­sze­go nie było, tuż nie­da­le­ko, pie­cho­tę zaś z dział­ka­mi za­sa­dził u jed­nej prze­pra­wy dla re­ti­ra­dy, je­śli­by wszyt­ką na­wal­no­ścią na nas na­stą­pi­li. Ale Pan Bóg tak nam z ła­ski swej fa­ve­bat, że nie­przy­ja­cio­łom ser­ce od­jął, bo Pan Wo­je­wo­dzic, le­d­wie co od Xcia Jeo Mści od­szed­szy, za­raz na­padł na straż ich pla­co­wą, któ­ra tak bli­sko ta­bo­ru sta­ła, że na­szym sły­szeć było głos, kie­dy się Mo­skwa do go­to­wo­ści po­bu­dza­ła, w któ­rej było czte­ry cho­rą­gwie, zniósł ich, Rot­mi­strza jed­ne­go i kil­ku Bo­jar żyw­cem wziął, a na­szych tyl­ko dwu po­strze­lo­no, i wje­chał na nich w samy nie­mal ta­bor, choć ba­rzo trud­na przez rzecz­kę Je­sien­ną prze­pra­wa była i to prze­cie Mo­skwy nie po­bu­dzi­ło, żeby w pole wy­szli, tyl­ko w ta­bo­rze sro­ga trwo­ga była. Po­tym ka­zał XJM. kil­ka­kroć pod same ostroż­ki pod­pa­dać, ja­koż czy­ni­li to ochot­nie lu­dzie na­szy, pod­pa­da­li, strze­la­li, wy­wa­bia­li, ale się i pies nie uka­zał. Trwa­ło to tak aż do sa­me­go świ­ta­nia i do­tąd aż nam z zam­ku ha­sło dano, któ­re był XJM. P. Ju­rzy­co­wi na­zna­czył, że lu­dzie we­szli, to jest pusz­czo­no na po­wie­trze strzał kil­ka z łuku z ra­ca­mi, umyśl­nie nato od Xcia Jeo Mści Panu Ju­rzy­co­wi da­nych, z kil­ku dział wy­strze­lo­no i ogień z wie­że wy­sta­wio­no. Co gdy na­szy po­strze­gli i po­wie­dzie­li Xciu JM., toż od­stą­pił, nie ma­jąc tam już na co wię­cej cze­kać.

Do­pie­ro kie­dych­my od­cho­dzi­li i już roz­dnie­wać po­czę­ło, uka­za­ło się kil­ka­dzie­siąt koni na­zier­kiem za nami, ale sko­ro się nie­co na­szych raz i dru­gi ku nim od­wró­ci­ło, za tym tył po­da­li i wró­ci­li się do ta­bo­ru, wy­pra­wi­li też byli kil­ka cho­rą­gwi (ro­zu­mie­jąc, że cza­ta), w tył nam chcąc za­cho­dzić, ale i ci, sko­ro zda­le­ka po­strze­gli pie­cho­tę i cze­ladź loź­ną przy niej pod cho­rą­giew­ka­mi sto­ją­cą, któ­rej był Xże Jeo M. nie­ma­ły hu­fiec ze­brał, za­raz jak im w gębę dał od­wrót uczy­ni­li i po­bie­gli na ciem­ne lasy. In­te­rim P. Ju­rzyć i z tymi ludź­mi miał czas ba­rzo do­bry i po­god­ny do wy­ko­na­nia wszyt­kie­go, co mu się po­le­ci­ło, bo i noc nie­rów­no od in­szych cie­plej­sza była i, choć to świe­żo po peł­ni, do­syć było ciem­no dla mgły, któ­ra przez całą noc trwa­ła, i nie­przy­ja­ciel tak był ubez­pie­czo­ny, że nie tyl­ko w ta­bo­rze, ale i ci, co na stra­ży, na obie uszy (jako mó­wią) spa­li, ale się kęs spóź­nił, nie wie­dzieć, czy dla di­stan­tiej więt­szej dro­gi, czy dla tego, że ce­li­ka­mi iść mu­siał, a śnie­gi, śron sro­dze wiel­ki tak, że i naj­duż­sze ko­nie jezd­ne wa­lać się w nim mu­sia­ły, czy dla ja­kiej in­szej przy­czy­ny, bo mia­sto tego, co miał o pół­no­cy sta­nąć pod mu­ra­mi, to aż przeded­niem sta­nął. W czym Pan Bóg wszech­mo­gą­cy jako z jed­nej mia­ry wiel­ką swą ła­skę uka­zał, że P. Ju­rzyc i z dru­gie­mi star­szy­mi wszedł do muru, że 500 cir­ci­ter człe­ka usa­rzów, ko­za­ków, dra­go­nów, tak, jako po­wia­da­ją, że im i włos z gło­wy nie spadł, i nie­wie­dzieć, je­śli ich nie­przy­ja­ciel i po­strzegł, tak z dru­giej stro­ny nie chciał nam Pan Bóg dać do­sko­na­łej po­cie­chy, bo ci dru­dzy, co po­zad szli, nie­wie­dzieć quo fato vel in­for­tu­nio po­zo­sta­li od nich, i taki je błąd opa­no­wał, że się błą­ka­li po la­sach, po po­lach od ta­bo­ru do ta­bo­ru mo­skiew­skie­go aż go­dzin pół­to­ry, je­śli nie wię­cej na dzień, a do zam­ku tra­fić nie mo­gli i za­szli aż nie­mal za ta­bor Sze­hi­nów i za dru­gi, co na Dzie­wi­czej go­rze stoi, a po­tym ich taka de­spe­ra­tia, jako po­wia­da­ją, na­pa­dła, że mo­gąc na­zad wró­cić się cało, nie chcie­li, choć ich snadź nie­któ­rzy, mia­no­wi­cie ka­pi­tan Mar­wic, upo­mi­na­li, ale się re­so­lvo­wa­li prze­bi­jać do zam­ku i tak wprzód na­tra­fi­li na straż, któ­rą znie­śli, ale po­tym, gdy na­wal­ność na­stą­pi­ła, nie mo­gąc im­pe­tu strzy­mać, zstar­szy się z nimi jed­nak do­brze i nie mało ich i ko­goś za­cne­go (bo w so­bo­lach z zło­ci­stym buz­dy­ga­nem na ko­niu do­brym sie­dział) po­ło­żyw­szy, po­szli w roz­syp­kę, ja­koż ich tu już do kil­ku dzie­siąt przy­bie­gło i co­raz dru­dzy przy­jeż­dża­ją.

A ku Or­szy ja­dą­cych pod­ka­no też ze 30 czło­wie­ka na­szyń­ców i niem­ców, a dru­dzy snadź ku Wi­tep­sko­wi Ka­spel­skim go­ściń­cem po­szli, za­czym ro­zu­mie­my, że ich nie wie­le zgi­nę­ło, o kil­ku tyl­ko to­wa­rzy­szach po­wia­da­ją, że zgi­nę­li. A P. Mar­wi­ca Ka­pi­ta­na snadź sa­me­go żyw­cem wzię­to i o ostat­ku kom­pa­niej jego uda­ją, ja­ko­by za okrą­że­niem od Mo­skwy i obie­ca­niem z sobą do­bre­go obe­ścia mie­li się zdać, lecz i tych już przy­szło kil­ku, a dru­dzy snadź i obóz mi­nę­li; wszak­że o tym wszyst­kim po dniu i dru­gim bę­dzie pew­niej­sza wia­do­mość, kie­dy się ich wię­cej zbie­rze, kie­dy się in­qu­isi­tia od­pra­wi, któ­rą XJM. dziś za­czął z tymi, co się już wró­ci­li, kie­dy się da Bóg ję­zy­ków z woj­ska nie­przy­ja­ciel­skie­go za­cią­gnie, dla któ­rych i dziś wy­pra­wił XJM. i ju­tro da Bóg w dru­gą stro­nę wy­pra­wi, kie­dy Xią­żę­ciu Jeo M. Pan Ju­rzyć da znać z zam­ku, jako wszedł do zam­ku i jako się tam co dzia­ło, cze­go się pręd­ko pew­nie spo­dzie­wa XJe°M., bo ma przy so­bie kil­ka ta­kich przy­da­nych so­bie odXcia Jeo Mści, co i krom tego pod­ję­li się przy­nieść Xciu Jeo Mści z zam­ku wia­do­mość.

A te­raz go­dzi­ło się i to oznaj­mić, co pri­ma fama at­tu­lit, ale to jed­nak nie­omyl­na, że P. Ju­rzyć pew­nie wszedł do zam­ku z tymi ludź­mi, jako się wy­zszej po­mie­ni­ło, bo to i ci twier­dzą, co z tam­tąd uszli, i ly­zni­cy, któ­rych Xże Jeo M. na­zier­kiem za nimi wy­pra­wił, toż po­wia­da­ją i sama rzecz świad­czy, bo nam ha­sło z zam­ku dano, a u tych, co się tu wra­ca­ją, wiel­ki opyt czy­ni Xże Jeo M., żeby im­pu­ne nie po­szło temu, kto się w tym win­ny naj­dzie, że nam tak do­bre i do­brze na­pię­te rze­czy po­pso­wał. Lecz i za to chwa­ła Bogu, że się i tą kil­ką set lu­dzi Smo­leńsk po­si­lił. Bez po­chy­by, kie­dy by to w cu­dzych kra­jach lu­dziom w dzie­le ry­cer­skim bie­głym po­wie­dzia­no, iż for­te­cy od 60000 woj­ska ob­lę­żo­nej dru­gie woj­sko, nie ma­jąc w so­bie nad 3000 lu­dzi, do­da­ło 500 czło­wie­ka z tak małą iak­tu­rą swo­ich (i to nie za dziel­no­ścią, ani ostroż­no­ścią nie­przy­ja­ciel­ską, ale za nie­szczę­ściem i er­ro­rem ja­kim­si, któ­ry snadź ten był, że po ko­niu ce­li­kiem la­sa­mi idąc usnął ktoś w nocy i za­trzy­mał dru­gich, że ci pierw­szy uszli od nich, a owi zaś tra­fić za nie­mi nie mo­gli), tedy(by) temu albo nie wie­rzo­no, albo się sro­dze dzi­wo­wa­no. Ale i to każ­dy bacz­ny i af­fek­tu nie­chęt­ne­go próż­ny czło­wiek bez po­chy­by przy­zna, iż się wiel­kiej rze­czy do­ka­za­ło. A że się ten er­ror stał, za któ­rym nie wszy­scy, któ­rzy na to de­sti­no­wa­ni byli we­szli, tego i naj­więt­sza za­zdrość i złość ludz­ka nie może Het­ma­no­wi im­pu­to­wać, któ­ry do­syć z sie­bie czy­nił, że spo­sób ob­my­ślił, że miej­sce do prze­ścia spo­sob­ne wy­na­lazł, że czas do wy­ko­na­nia zręcz­ny upa­trzył, że ka­łau­zy do­bre dał, że nie­przy­ja­cie­la od tam­tej stro­ny na się od­wró­cił i za­trzy­mał od wsze­la­kiej prze­szko­dy, że dał tym lu­dziom, któ­rzy prze­cho­dzić mie­li do­brą or­di­na­tią, że nie od­stą­pił od ta­bo­rów nie­przy­ja­ciel­skich, aż mu ha­sło umó­wio­ne z zam­ku dano, iż lu­dzie do zam­ku we­szli. A że to wszyt­ko było, sku­tek świad­czy, bo wszy­scy, któ­rzy się or­dy­na­tiej XJM. trzy­ma­li, a to z ła­ski Bo­żej cało i do­brze we­szli. A że dru­dzy czy z głup­stwa, czy z nie­dbal­stwa, czy ze zło­ści, jesz­cze nie mo­że­my do­sko­na­le wie­dzieć, po­błą­dzi­li i or­dy­na­cy­ej XJeo M. uchy­bi­li, któż w tym wi­nien? Chy­ba­by kto tak sza­lo­ny się zna­lazł, coby Boga chciał wi­no­wać, iż taka wola Jego, ale temu trud­no rzec, cze­mu tak?"

Chciałbym tu podać pewne dane dotyczące drogi. Między Krasne a Żarnówką jest około 15 km, z Żarnówki do Smoleńska przez Kuzin jest około 50 km (pułkownik W. Lipowski podaje  około 40 km). Jak wynika z opisu, drugi etap drogi żołnierze musieli pokonać w ciągu około 18 godzin, czyli od rana 2 marca do północy z 2 na 3 marca. Dzięki internetowi możemy się dowiedzieć, że 2 marca dzień trwa 10 godzin i 53 minuty. Czyli część drogi wojsko pokonywało w nocy. Mając 18 godzin na przejazd oddział mógł jechać z prędkością około 2,7 km na godzinę. Dla konnego oddziału, jak i dla piechoty takie tempo marszu wydawałoby się powolne. Jak wiemy wszyscy byli konno, w oddziale jechali kozacy, husarze i dragoni gwardii JKM, by nie spowalniać grupy. Powolne tempo marszu prawdopodobnie wynikało ze złych warunków pogodowych, źródła wspominają o wielkiej ilości śniegu zalegającego na polach i drogach. Ze względu na bliskość obozów wroga i możliwości spotkania wrogiej czaty żołnierze musieli iść w ciągłej gotowości bojowej. Musieli też przebyć Dniepr, pewnie jeszcze zamarznięty, ale to jednak przeszkoda.
Hetman ruszył rankiem z Krasnego w stronę obozu Prozorowskiego położonego za rzeką Jesienną. Z Krasne do Smoleńska jest około 60 km. Obóz Prozorowskiego leżał około 5 kilometrów na zachód od miasta. Oddział hetmana musiał dotrzeć na miejsce jeszcze przed północą by zaatakować wroga i odciągnąć jego uwagę od oddziałów Jurzyca. Zakładam że musieli dotrzeć około 18-20 do celu. Czyli tempo marszu musiało wynosić 4-4,5 km na godzinę.  Zadanie swoje wykonali bardzo dobrze. Cała akcja została dobrze zsynchronizowana co wydaje się być niemożliwe w takich warunkach. Oddział odsieczowy nie był niepokojony przez Moskwicinów. Jedynie wskutek pogubienia drogo nie wszyscy dotarli do Bramy Królewskiej w Smoleńsku.
Wspominam też nasze ostatnie rekognoskowanie w Puszczy Kampinoskiej. Śednie tempo marszu wyszło około 2-2,5 km na godzinę. Szliśmy w roztapiającym się śniegu, z przerwą na popas. Oczywiście kondycyjnie też nie dokońca byliśmy przygotowani na taki dystans. Jednak nie mieliśmy zbyt dużego obciążenia i nie wyglądaliśmy za każdym zakrętem wroga :). Trzeba przyznać, że żołnierze w XVII wieku gotowi byli na wiele poświęceń i byli zahartowani. Trzeba ich podziwiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz